poniedziałek, 26 września 2016

Chatka Skalanka

Roku pańskiego dwa tysiące szesnastego, miesiąca (chyba gdzieś) czwartego, może piątego miało miejsce coś wspaniałego. 
Jako gorol z krwi i kości (a dokładniej mówiąc krzok- bo urodziłam się już na śląsku- ale Hanysy tego nie przyjmują jako argument!) obchodzę gorolskie święto. Czyli nie geburstag, a imieniny. Dzióbek, tak się składa, też nie jest Ślązakiem porządnym i prawdziwym (krojcok jeden!), ale urodziny muszą być.! Dlaczego o tym piszę? Bo w tym roku postanowiliśmy zrobić z okazji gorolsko-krojcokowatego imieninostagu (połączenie geburstagu z [jedynym i prawdziwym świętem] imieninami- przyp. autor) coś nowego. Zamiast tradycyjnej imprezy postanowiliśmy zabrać przyjaciół na weekend. I tak spędziliśmy trzy fantastyczne dni na Skalance



Dlaczego to miejsce?
Nie ukrywam, że wybór był dosyć prosty. O samej Chatce dowiedzieliśmy się od znajomej, która działa w stowarzyszeniu na rzecz tego miejsca. Całość działa na zasadzie wolontariatu, a członkowie stowarzyszenia zajmują się domkiem weekendami. Odpowiadając na  pytanie 'dlaczego'- jest stosunkowo niedrogo, blisko, z dobrym dojazdem i u znajomych- a jak wiadomo zawsze lepiej dać zarobić komuś znajomemu (; Poza tym przyjmują ze zwierzętami, z dziećmi, są przyjemne trasy do zarówno do spacerowania, jak i do wędrówki. Dodatkowo wydaje mi się, że samo takie stowarzyszenie zapaleńców górskich jest inicjatywą, którą warto wspierać.
Co było dla nas ważne, o czym dobrze wiedzieć.
Nie spodziewajcie się luksusów jeżeli się tam wybierzecie. Skalanka to zwykła górska chata, a nie luksusowy kurort. Zarezerwowaliśmy jeden pokój. Były w nim cztery dwuosobowe, dwupiętrowe łóżka- o intymności można pomarzyć. Na dole są dwa takie pomieszczenia, góra jest zarezerwowana dla ludzi tam pracujących. Na parterze mieści się jeszcze jadalnia z kominkiem, i kuchnia. Na dole są łazienki. Jeżeli chodzi o zasady panujące tam warto wiedzieć, że jedzenie można przyrządzać tylko w kuchni, spożywać tylko w jadalni. Dobrze jest się zorganizować w tej kwestii wcześniej, żeby piętnaście osób nie kręciło się po malutkim pomieszczeniu, żeby zrobić kanapkę, czy jajecznicę. Kuchnia jest świetnie wyposażona, więc nie trzeba przywozić, kubeczków, menażek, patelni, czy czegokolwiek innego. Jeżeli chodzi o ogniska (co to za wypad w góry bez wieczornego picia przy ognisku i dobrze zbilansowanej diety składającej się z kiełbasy i białego pieczywa?!) to ja, dzwoniąc i rezerwując zaznaczyłam, że mają być w dwa wieczory (nie wiem, czy trzeba zaznaczać, ale chyba nie zaszkodzi- nikt nie był zaskoczony, wszystko było przygotowane). Istotne jest, że drewno na opał jest za dodatkową opłatą- tego dowiedzieliśmy się dopiero na miejscu. Jeżeli chodzi zaś o zwierzęta (bo jest to ważne- moja siostra podróżuje wszędzie z Gwiazdą) to nie było najmniejszego problemu- z tym, że też wcześniej telefonicznie zaznaczałam, że będzie on z nami, że jest sporszy, ale przyjazny- dużo chodzi po górach i nie ma najmniejszego problemu z dogadaniem się z innymi zwierzętami.

Dojazd jak już zaznaczałam wcześniej był dla nas też dosyć kluczową kwestią. Część gości dojeżdżała samochodem, część pociągiem. Pociąg z Katowic dojeżdża bezpośrednio do Zwardonia, a ze stacji do samej chatki idzie się spacerkiem około trzydziestu minut. Dla zmotoryzowanych dobra wiadomość- można podjechać prawie pod sam domek. Teoretycznie da się wjechać bez problemu pod sam taras Skalanki, jednak polityka miejsca wyklucza psucie krajobrazu robieniem parkingu.(; Osobiście uważam, że to całkiem dobre podejście do sprawy bo widoki z tarasu są cudowne, a z miejsca gdzie się samochody zostawia jest dosłownie pięć minut podejścia.



To tyle chyba z informacji organizacyjnych. Skalnka powróci w najbliższym czasie w poście o samym wyjeździe.(; Z  mojej strony mogę tylko Was serdecznie zaprosić to odwiedzania tego miejsca, w istnienie którego sporo ludzi wkłada dużo pracy. Istotne est, że Chatka czynna jest tylko weekendami, dobrze jest przedzwonić, żeby zorientować się w jakich godzinach będzie ktoś na miejscu, czy nie ma wtedy jakiegoś koncertu, czy imprezy zamkniętej.(;
 Pozdrawiam, Ewe!

czwartek, 15 września 2016

A co jeżeli nie wyjedziemy?!

Wolny weekend upłynął szybko. Dużo szybciej niż chciałam. Zaskoczył mnie wtorek i pierwszy dzień w pracy po czterech dniach wolnego. Nie wyobrażacie sobie tego jak strasznie nie chciałam jechać do Warszawy. Nawet nie ruszyliśmy tyłków w góry, czy chociażby do Wrocka! A już trzeba wracać do rzeczywistości?! Nosz kuwa. 
Plan na weekend był prosty- Skalanka. Zwardoń, świetna chatka w górach, ogniska, gitara, zimne piwko i pierogi na obiad. Kilkoro znajomych i święty spokój. Zapomniałam tylko o tym, że... W piątek mamy iść na urodziny, w niedziele obiecałam mamie wziąć moich braci, a w poniedziałek mam jechać na uczelnie. Co zrobić z czterodniowym wolnym, kiedy trzy dni są z niego wyjęte?!
Jak spędzamy wolne "w mieście" małym nakładem finansowym (bo jak już kiedyś wspominałam nie będziemy się chwalić jak przepieprzamy nasze miliony wynajmując prywatny samolot, żeby podlecieć do Biedronki na zakupy!)
W piątek ja byłam po nocce, Dzióbson w pracy, w której musiał być sporo dłużej niż planował. Został nam wieczór. A przecież jeszcze urodziny przed nami. Wyciągnęłam sukienki od projektantów, Laboutiny (obowiązkowo te klasyczne!), torebkę od chanell, przygotowałam bezglutenową odtłuszczoną kolację, latte bez laktozy i zamówiłam limuzynę ( z dopiskiem, że w samochodzie ma być Cristal Brut 1990). Wpakowałam do auta jeszcze garniaczek od Armaniego, żeby chłop mój nie odstawał wizualnie ode mnie i pojechałam. Gdy tak w jeansach i torbą pełną miliona rzeczy jechałam moim żółtym mercedesem (tak, kzkgop się nie pieprzy, mercedesa linii 840 mi podstawił!) na imprezę zastanawiałam się jak ten weekend będzie wyglądał.
Co robić gdy wyjazdowe plany legły w gruzach. 
Miało być ognisko w górach, ale jeżeli nie uda wam się ruszyć tyłka polecam...Ognisko pod miastem. Może nie było gitar, a telefon podłączony do głośników, nie  było lasów i świętego spokoju, ale spędziliśmy czas ze znajomymi, z którymi nie widzieliśmy się już kupę czasu. Miła atmosfera, żarty, tańce rekompensują wszystko. Nie chodzi ponoć o to gdzie, ale z kim.(;
Położyliśmy się dosyć późno- jak to na imprezach bywa, a o 6:00 już dzwoniły budziki. 
"Co tu się dzieje? Czemu ktoś mnie tak nienawidzi, że budzi mnie po 3h snu?!"- po czym zorientowałam się, że to ja nienawidzę świata, a mój telefon krzyczy w środku nocy wyświetlając napis 'KAJAKI, WSTAWAJ PIJAKU'- grunt to odpowiednia forma przekazu. Obudziłam Chłopa mego w garniturze od Armaniego i jak najciszej się dało zebraliśmy się na skrzyżowanie, skąd odbierali nas znajomi.
Kajaki Mała Panew.

Sobotę spędziliśmy aktywnie. Kiedy zaproponowano nam wypad na kajaki moja pierwsza myśl brzmiała "Umrę, utonę, zginę, ok- wporzo ". Gdy dojechaliśmy na miejsce, przygotowaliśmy się do spływu i wsiedliśmy do oldschoolowego autobusu szkolnego, którym wieźli nas na początek trasy  Opatulona w  kapok, żałująca, że nie można ubrać dwóch, nie miałam już drogi ucieczki. 
Wybraliśmy szlak Kolonowskie - Staniszcze Małe - przystań Granica- ok 10 km. 

https://www.youtube.com/watch?v=6HY6Hw2fCWA

https://www.youtube.com/watch?v=7cPjZEMZSVc 
Idealna trasa dla laików. Sporo przeszkód w postaci przewrócony kłód ( nielegalna działalność bobrów mająca na celu zniszczenie rasy ludzkiej, serio), piaszczystych mielizn i zabójczych tataraków, które wciągały nas w swoje macki przy każdej okazji. Na koniec czekał nas trzydziestostopniowy upał i ognicho. Miejsce świetne na jednodniowe wypady. Jest bar (nie można płacić kartą), boisko do siatkówki a dla najmłodszych wioska indiańska. Zdecydowanie polecam wszystkim, my się w przyszłym sezonie planujemy wybrać kilka razy. Można wziąć dzieciaki, można wypożyczyć kajak jedynkę, można schować piwko do kajaku. Tras jest kilka, polecam się z nimi zapoznać tu. 
http://www.esslli2012.pl/index.php?id=46

https://www.youtube.com/watch?v=hN84MrFXbdo

Co prawda nie był to weekend w nieznanym, nie byliśmy na Skalance (o której opowiem Wam w najbliższym czasie), ale był to świetnie spędzony czas (ominęłam w opisie kilka spotkań towarzyskich, żebyśmy nie wyszli na degeneratów)ze wspaniałymi ludźmi. I tego Wam życzę, jak najwięcej czasu spędzonego z przyjaciółmi.
Pozdrawiam Ewe
 

niedziela, 4 września 2016

Pocztówka z Pragi

Co prawda wolny weekend (zawsze mam jeden  miesiącu) mam dopiero za tydzień, a planów na wyjazd jak zawsze brak, ale pomyślałam, że oprowadzę Was po mieście, które każdy powinien zobaczyć. Co to za miasto?
Wybraliśmy się tam w majowy weekend na trzy dni. Był to mój drugi wypad do tego miasta w życiu, Dzióbkowy stomilionówsiedemdziesiątyósmy, więc robił nam za przewodnika. Wraz z przyjaciółmi ( https://wyprawyiinnesprawy.wordpress.com/ ) odkrywaliśmy je tak dokładnie jak tylko się dało (czy wiesz, że piwo tam kosztuje mniej niż półlitrowa butelka wody, czy chleb?).  
Od czego zaczęliśmy? Aha, ehe, tak, zgadza się- wieża widokowa przy Moście Karola.Widoki... Nieziemskie!  To był moment kiedy pokochałam to miasto. Nie tak jak On i Ona (sprawdzali ceny mieszkań;) , ale zauroczyłam się na maksa.

Po przejściu trzy razy  razy wokół wieżyczki (i serii głupich zdjęć z nami w roli głównej) spacerek w kierunku Rynku na zimnego browarka. Co na nas tam czekało? Koncert, tłumy ludzi, słoneczko. Jak już wspominałam - nie przepadam za miejscami pełnymi ludzi, wydają mi się przytłaczające. Ale w Pradze było inaczej. Każdy był zajęty sobą, nie przeszkadzaliśmy sobie nawzajem, nie wchodziliśmy w interakcje. W ogóle muszę powiedzieć, że Czesi mają  bardzo ciekawe podejście do życia. Są spokojni, wyluzowani, nie wściubiają nosa w nie swoje sprawy a znaki drogowe traktują jak sugestie (ale czemu ja się dziwie, skoro mają zamiast poważnej waluty śmieszne pieniążki?:). 
Miało być romantycznie, a wyszło jak zawsze- Rynek w Pradze:)

Co, między innymi, zwiedzaliśmy?
Hradczany. Tłum ludzi wchodzi pod górę, aby zobaczyć to miejsce, ale po stokroć warto. Po drodze znajdziecie sporo punktów widokowych, z których roztacza się (omatkoprzenajświętsza) cudowny widok na miasto.  A co nas czeka na szczycie( o ile dojdziemy, bo dróg, dróżek, schodów, schodków, schodeńków w każdą stronę jest co najmniej milion). Otóż: ogromny zamek (największy pod względem zajmowanej powierzchni na świecie wg. księgi Guinessa), którego historia zawstydziłaby niejeden zamek (sama widziałam jak inne zamki się rumienią na wspomnienie o praskim koledze!) , belweder, ogrody. No właśnie, ku mojemu zaskoczeniu to ogrody stały się główną atrakcją, przynajmniej dla mnie. Bardzo przyjemne dla oka, pełne uroczych zakątków w których można usiąść niezauważonym. Okazały się świetnym miejscem, żeby odpocząć po męczącym dosyć podejściu.



Nie ominęliśmy oczywiście katedr, czy wszystkich urokliwych uliczek na terenie zamku, ale wydaje mi się, że  trzeba tam być, żeby zobaczyć i poczuć ten urok, niezależnie od tego jakbym się starała go oddać .;)
Piwko nad Weltawą. Jest obowiązkowym punktem praskiej wycieczki. To tam zobaczycie (wieczorem) ludzi młodszych i starczych, którzy mimo różnic  w wielu kwestiach przychodzą by relaksować, się, odpocząć, spotkać ze znajomymi. W sobotni  wieczór były tam porozstawiane namioty pełne bibelotów (jak na festynie)- nie wiem czy jest o regularne, ale na pewno dodawało klimatu. Piwkować można zarówno siedząc sobie nad rzeką (co początkowo wybraliśmy) jak i w kawiarniach na łodziach. Wybór spory, miejsc dużo, każdy znajdzie odpowiednią łajbę, czy "kawałek podłogi" na brzegu, żeby miło spędzić czas.(;
Wydaje mi się, że najlepiej poszlajać się  po tym mieście wieczorem. Nabiera magicznego charakteru. Właśnie wieczorem ( a może wczesną nocą) poszliśmy jeszcze zahaczyć o Wyszehrad. Jest to druga (obok Hradczan siedziba czeskich władców), To tam właśnie tam (przynajmniej dla mnie) najładniej wyglądała oświetlona milionami świateł nocna Praga:)
Tyle jeżeli chodzi o stolicę Czech (chociaż można by o niej napisać  o wiele więcej). Wszystkich, którzy jeszcze nie mieli okazji tam być, albo byli za dzieciaka (jak ja) serdecznie zachęcam do wyjazdu tam. Wydaje mi się, że nikt nie powie, że mu się nie podobało (; 

Pozdrawiam, Ewe

czwartek, 1 września 2016

Pierniki toruńskie!

W tym miesiącu udało nam się wyrwać na dwa dni z miasta. Tym razem do... Innego dużego miasta, większego niż to, w którym mieszkamy.(; Przyznam szczerze, że uwielbiam wyjeżdżać w miejsca gdzie nie ma zasięgu, do sklepu jest minimum 4 km, a gdy pytasz o cashbacka najbliższego (bo bankomat dopiero w mieście) słyszysz "nie wiem, ja nigdy nie miałem konta w banku". Tak- kocham Mazury.  W każdym razie na weekend pojechaliśmy do Torunia.
Kiedy miałam ok 16 lat i rodzice w drodze na wczasy odebrali mnie z Jarocina przejeżdżaliśmy przez Toruń. Była noc i widziałam ogromny oświetlony most, jakieś wieżyczki i bulwar pełen ludzi. Wtedy wiedziałam, że muszę kiedyś odwiedzić to miejsce. Było to mniej więcej 8 lat temu i nigdy więcej, nawet przejazdem, się tam nie zjawiłam. Dlatego kiedy Dzióbek zaproponował wycieczkę od razu się zgodziłam ("Mieliśmy jechać nad morze! Albo rowerami szlakiem orlich gniazd! Innym razem do Torunia!").
Gdy tam jechaliśmy nie wiedziałam NIC o tym mieście. W przeddzień wyjazdu nadrabiałam zaległości. Przede wszystkim warto wiedzieć, że miasto leży w kujawsko-pomorskim. Niby proste, ale tu rzeka jest granicą! Lewobrzeżny Toruń jest w kujawski, prawobrzeżny pomorski (kojarzycie film gdzie dziewczyna chora na raka chciała być w dwóch miejscach na raz? W Toruniu jest to możliwe!).
(Dzióbek uznał, że to świetne miejsce na drzemkę- w przeciwieństwie do mnie nie wyspał się w samochodzie)

Dojechaliśmy, sprawdziłam na różnych blogach co warto tam zrobić i olałam to zupełnie. Gdy znaleźliśmy się na Rynku już doskonale wiedzieliśmy co dalej. Punkt pierwszy- wieża widokowa w Ratuszu. Wszędzie gdzie jesteśmy staram się zahaczyć o taki punkt z którego można zobaczyć panoramę miasta. Przede wszystkim pozwala mi się to rozeznać w terenie, łatwiej mi później ogarnąć gdzie jestem, dodatkowo widoki zapierają dech w piersi.

Później już poszło z górki. Warto wiedzieć, że w Toruniu jest możliwość kupowania wejściówek do muzeów  i innych atrakcji w pakiecie. Wychodzi trochę taniej niż płacenie za wstęp w każdym miejscu osobno.  Czyli za wieże widokową płacimy 11 zł, wstęp do Ratusza kolejne tyle, kupowane razem - 20 zł. Niby tylko 2 zł różnicy ale ( o ile dobrze pamiętam) pakietów było cztery, co daje oszczędność 8 zł, a to już dwie gałki lodów u Lemkiewicza! No właśnie- tej lodziarni nie sposób ominąć będąc w Toruniu. Ma dwa oddziały- jeden na Rynku drugi w bocznej uliczce (Wielkie Gabary 14). Przeogromne porcje lodów (nie polecam brać dwóch gałek na raz, tym bardziej nie o smaku serniczka i kinder bueno- potwierdzone info. Nawet taki łasuch jak ja ledwo dał radę), do wyboru w wafelku, albo firmowych kubeczkach. Były przepyszne! Chociaż do chałwowych lodów z La Vanilla w Zabrzu trochę im brakuje;). Na Rynku znajduję się także informacja turystyczna, w której każdy może wziąć sobie mapkę z zaznaczonymi punktami turystycznymi (Dzięki Piotrek- Ty mnie tego nauczyłeś;). Ułatwia to lawirowanie między uliczkami i poszukiwanie Domu Kopernika "bo gdzieś tu POWINIEN być". dzięki mapce zobaczyłam pomnik Kopernika, który mieści się zaraz koło Ratusza. (; Na swoją obronę powiem Wam, że w dzień kiedy tam byliśmy odbywał się koncert harmonijek ustnych, a scena i ludzie zasłaniali pomnik! 


 Kolejnym punktem naszego zwiedzania był browar Jan Olbrycht. Ciężko dostać miejsce (nas kelner zaprosił do oczekiwania przy barze), ale warto zaczekać - albo wypić przy barze(; . Zamówiliśmy zestaw degustacyjny. Cztery mini kufelki (125ml), w których dostajesz specjały tutejszego browaru- pils, pszeniczne, piernikowe i specjalne. Jeżeli chodzi o piwo specjalne my się załapaliśmy na APĘ (co jakiś czas zmienia rodzaj piwa specjalnego). Ku mojemu zaskoczeniu piwo piernikowe nie było obrzydliwe, a tego się spodziewałam. Barmani posiadają ogromną wiedzę na temat piw i ciągle dopytują o opinię. Można taki zestaw degustacyjny wziąć na wynos (24zł) w czterech buteleczkach 0.33.
Nie wiem jak Wy, ale ja nie wyobrażam sobie wyjazdów bez oklepanych i charakterystycznych punktów. Czyli jeżeli w końcu będę w Londynie będę musiała zrobić sobie zdjęcie w czerwonej budce, w Paryżu "dotknąć" czubka wieży Eiffla, a w Toruniu zjeść pierniki. Sklepów z piernikami w obrębie Starego Miasta jest co najmniej kilkanaście. Wybór spory, kolejki ogromne. Może wyjdę na ignoranta, ale jak dla mnie Toruńskie Pierniki smakują dokładnie tak samo jak Biedronkowe Pierniki, czy Tescowe (; Ale nic- veni, vidi, et comedi (przybyłem, zobaczyłem, zjadłem). Jedyne czym się różnią (wg. mnie) to cudowne opakowania w jakich można je kupić.! Ogromny wybór ładnych opakowań. Kupiliśmy trzy paczki i  jak przystało na zdrowo odżywiających się pseudo sportowców od razu zjedliśmy (obiad składał się z dwóch dań! Najpierw lody, później pierniczki;)




Dobra, pojedli, popili, krzywą wieżę też zaliczyli (jeżeli uda Ci się utrzymać minutę opierając się o nią z wyciągniętymi rękoma spełni się Twoje życzenie- mnie się nie udało) i do domu powoli wracali.
Toruń jest pełen przeróżnych atrakcji (nie o wszystkich też pisałam): przepiękny bulwar, ruiny zamku, muzea- nie zawiodłam się tym miastem. Jeżeli lubicie Kraków i Wrocław- to miasto jest połączeniem - tylko jest tu mniej hipsterów (; 
O! I bardzo ważna informacja! Jeżeli lubisz przemieszczać się rowerem po mieście to Toruń jest świetnie przystosowany- sporo ścieżek rowerowych, wyrozumiali mieszkańcy, którzy wiedzą, że ŚCIEŻKA ROWEROWA to nie jest dodatkowa część chodnika dla grubych ludzi, którym chodnik jest za wąski. Mnóstwo rowerów miejskich, których wypożyczenie nie wychodzi wcale drogo (trzeba tylko pamiętać o zalogowaniu się na stronie i wpłaceniu jednorazowo 20 zł za aktywacje konta). 

Dobra, dziękuję Ci Toruniu za dobre piwo, zwykłe pierniki i brak pieszych na ścieżkach rowerowych. mam nadzieję, że do zobaczenia jeszcze kiedyś(;

Pozdrawiam, Ewe

O! Jeszcze mi się przypomniało! Wiecie, że w Toruniu był kręcony kultowy film Rejs? Na bulwarze jest mur opisany najbardziej znanymi cytatami z tej produkcji! (;