niedziela, 11 grudnia 2016

Pszczyna na dwa razy

4 nad ranem, siedzimy w pubie i pełni nowych pomysłów (jeden lepszy od drugiego) jak zmienić świat, życie i przede wszystkim siebie. "Przydałoby się trochę polotu i finezji w tym smutnym jak pizda mieście"- więc już otwieramy nowe biznesy, wiemy, że czeka nas dużo pracy i przeszkód, ale przecież o tym pomyślimy jutro jak wstaniemy. Będziemy ciężko walczyć o to miasto o siebie i przestaniemy jeść mięso (żartuję, aż tak źle nie jest nawet o 4 nad ranem w pubie). Ale zanim to wszystko zrobimy to jutro z samego rana zaczniemy korzystać z tego, że cały świat mamy w zasięgu ręki, więc jutro, tak- JUTRO wyjeżdżamy GDZIEŚ, przecież WSZYSTKO możemy, jesteśmy pokoleniem, które WSZYSTKO MOŻE.



Kiedy obudziłam się rano

o 13 przeczytałam tylko smsa "może innym razem pojedziemy, jeszcze nie mogę siadać za kierownicę."- rozumiem, ja nie wiem jeszcze czy mogę siadać, a co dopiero za kierownicę. Ale cóż- nie ryzykujesz nie wygrywasz- siadać mogę, chodzić też- nie jest źle, nawet nie ma kaca, tylko lekko boli głowa. Więc trzeba coś zrobić z tak piękną niedzielą, a przynajmniej z tym co z niej zostało (jakieś 4h słońca). Zbieramy tyłeczki, sprawdzamy połączenia i idziemy na dworzec kolejowy- tam nikt nie ocenia;)

Pszczyna.

Ruszamy do Pszczyny, blisko i sporo ciekawych miejsc. Ja byłam tam tylko raz w życiu (nie licząc kilkuset sytuacji kiedy w związku z pracą jestem na peronie- liczy się?:) na koncercie- Dni Pszczyny to taki mały festiwal rockowej muzyki.  Więc jedziemy! Zobaczymy Pałac, wieże ciśnień, Skansen, Żubry i będziemy spacerować po parku.kiedy koło 15 znaleźliśmy się na miejscu okazało się, że niewiele zobaczymy- w niedziele o 15 wszystko (poza Skansenem) jest już zamykane. Niewiele nam zostało, idziemy do Skansenu.



Skansen nie tylko Pszczyny.


O skansenie czytałam już wcześniej. Wiedziałam więc, że  to miejsce jest zlepkiem kilku miast. To jedyne miejsce w Pszczynie, gdzie można podziwiać architekturę drewnianą. Po pożarze miasta w 1748 roku zakazano stawiania budynków drewnianych. Sam Skansen Zagroda Wsi Pszczyńskiej powstał w latach 70 XX wieku, a tworzą go budynki zwiezione z okolicy. Dlatego też wchodzimy tam przez bramę kościelną z Gołkowic, a bilety kupujemy w szopie z Frydka. Budynki świadczą o kunszcie tutejszych cieśli, którzy budowali z poziomych belek, ułożonych jedna na drugiej, a spadziste dachy kryli gontem, ani śladu muru! W  skansenie są stodoły, wozy, narzędzia (wiedzieliście, że widły mogą być całe z drewna?!), spichlerze, wozownia, pasieka ( w której są różne rodzeje uli) i chałupy wraz z całym wyposażeniem. Dodatkowo nagrania, które lecą z głośników sprawiają wrażenie, jakby to miejsce nadał żyło. Rżenie koni, czy dziewczęcy głos śpiewający piosenki do swego Jasieńka podczas mycia naczyń i innych domowych obowiązków. 


Wrócimy tu jeszcze.

Pewnym jest, że w najbliższym czasie tam pojedziemy znowu, trochę wcześniej i  nie po całonocnym podbijaniu świata. Mimo że tylko Skansen udało nam się odhaczyć to zrobił na mnie takie wrażenie, że postanowiłam dać mu osobny post. Polecam to miejsce, Chociaż w niejednym skansenie w Polsce już byłam, to tylko pszczyński zrobił na mnie takie wrażenie.

Pozdrawiam, Ewe

piątek, 2 grudnia 2016

Scianka dla każdego!

Wspinaczka.

Brzmi strasznie i męcząco. Męcząco- słusznie, strasznie- niekoniecznie. Jeżeli nie macie planów na popołudnie, pogoda średnio pozwala na rower (pomijam całorocznych zapaleńców), na siłownie to dziś się nie chce, biegać też nie bardzo, a może nie chce Ci się oglądać telewizji, w sumie nie lubisz jakoś specjalnie sportów, ale fajnie by było coś zrobić to.... Polecam ściankę wspinaczkową.!

 

Aktywność dla każdego.

Jest to rodzaj aktywności fizycznej, która każdemu może dać ogrom satysfakcji (zakładając, że nie masz lęku wysokości). Przede wszystkim, żeby zacząć nie trzeba się jakoś specjalnie spinać. Przed pierwszym wejściem jest obowiązkowe szkolenie z asekuracji (w Bytomiu płatne 10 zł za osobę, o ile dobrze pamiętam), trwa ono około 30 minut. Instruktor pokazuje Ci jak robić węzły, sprawdzać je i pilnować, żeby osoba 20 metrów nad Tobą nie zginęła jeżeli odczepi się od ściany(; Po tym szkoleniu spokojnie wybierasz ścianę i powoli suniesz w górę do dzwoneczka, którego dźwięk daje Ci tyle energii, że OJEŻU!

 

Sprzęt.

Tak jak z wyjściem na siłownie, tak z wyjściem na ściankę wiele kobiet staje przed ogromnym dylematem. NIE MAM SIĘ W CO UBRAĆ! "Wszyscy będą mieli SPE-CJA-LI-STY-CZNE ubrania i buty i pewnie cały sprzęt, a ja wyjdę i nie dość, że nie wiem co i jak, to jeszcze jak uboga krewna będę wyglądać.!". Nie wpadajcie od razu w szał zakupów wspinaczkowych. Jeżeli nie planujesz jechać od razu na jurę, to wystarczy kilka wygodnych rzeczy i wypożyczony sprzęt. To nie jest Łódzki Fashion Week. Ja przyznaję, że o ile na siłownie już jakiś czas kupuje rzeczy, które mają być funkcjonalne i ładne (baba), o tyle na ściankę ubieram legginsy, bluzę i stare, wysłużone już conversy. Wystarczy na 3h wspinaczki w miesiącu.

 

Od czego zacząć.

Jeżeli jesteś pierwszy raz, nie bój się, że się "zbłaźnisz". Nie Ty pierwszy, nie ostatni. Pytaj, poproś o pomoc, sprawdzenie węzłów- uwierz mi (uwieram), że ludzie, którzy tam są chętnie pomogą. I nie wstydź się wybierania łatwych tras. Moje pierwsze kilka wejść było na ściance.... ze zwierzaczkami. "Prawa ręka na rybkę, żółwika masz po lewej stronie, dawaj nogę na żółwika!"- uwierzcie, żółwik i rybki są doskonałym pomysłem na początek. No i ta dodatkowa motywacja, kiedy jakiś dziesięciolatek Cię wyprzedza! (;


Sama mogę polecić bytomską Skarpę, świetna obsługa, jak dotąd nie było tłumów, a ceny nie zwalają z nóg. Dodatkowo można korzystać z karty Fitprofit, co dla mnie jest ogromnym plusem-płacę tylko 'zeta' za sprzęt.

Myśleliście kiedyś o takiej formie spędzania wolnego czasu? Ja w tym roku spróbuję (po raz drugi) zimowych sportów, jakieś rady?(:

Pozdrawiam, Ewe

Magia sprzątania

 Nie należę, zdecydowanie, do osób pedantycznych. Owszem- lubię gdy wokół mnie jest czysto, ale najlepiej by było jakby porządek wziął przykład z bałaganu i robił się sam. Niestety, nie jest tak pięknie i zaczarowane myszki, czy cholerne małe elfy nie przyjdą ogarnąć przeciętnemu człowiekowi mieszkania, więc (chcąc nie chcąc) czasami trzeba się wziąć do roboty.
Jednak muszę się przyznać, że nic mnie nie relaksuje tak,  jak właśnie mycie okien, czy posprzątanie, w wolny dzień, mieszkania od sufitu do podłogi. Może to wynikać z tego, że od razu widać efekty i sprawia to przyjemność, albo z tego, że lubię być w ruchu, albo z czegokolwiek innego. Czasem, po prostu wstaję rano i wiem, że muszę umyć okna bo inaczej będę miała zły dzień.

 

Magia sprzątania

Książka, co prawda wyszła już sporo czasu wstecz, ale doczekała się drugiej części- dlatego postanowiłam zrecenzować co przeczytałam. Magia sprzątania okazała się bestsellerem, japońska autorka Marie Kondo sprzedała kilka MILIONÓW egzemplarzy swojego poradnika na całym świecie.
W czym tkwi fenomen książki? Przyznam szczerze, że nie wiem.

Listy, książki, zdjęcia- wyrzucamy!

Pani Kondo w książce zaznacza, że sprzątanie trzeba zacząć od wielkiego wyrzucania wszystkiego co zbędne. Sama jestem przeciwniczką gromadzenia rzeczy "bo kiedyś się przyda". Przestałam wierzyć, że schudnę do ulubionych spodni z gimnazjum, a kolejne pudełko do trzymania "czegoś" od razu ląduje w śmietniku. Dla mnie jasne- dla innych może nie, więc okej, niech pisze o tym, że zaśmiecanie mieszkania nie prowadzi do porządku. Ale! Autorka posunęła się o krok dalej, ja osobiście nie mogę się z nią zgodzić. Jedną z tez, która jest przedstawiona w tej książce zakłada, że z domu powinniśmy wyrzucić książki (zostawić max 10), stare zdjęcia i listy. Hola, hola młoda damo! Jedyną książką, którą mogę wyrzucić jest Magia sprzątania, wara od moich zdjęć i listów! Zdecydowanie wolę zaśmiecać mieszkanie, niż tylko wrzucać zdjęcia do odpowiednich folderów, a listy podpinać do odpowiednich grup na mejlu.

Porozmawiaj ze skarpetkami.

O ile kilka rad, które znalazłam w tej książce wprowadziłam w życie (pomijając oczywiście wyżej wymienione wyrzucanie książek itp), o tyle nie rozumiem idei rozmawiania z ubraniami. Autorka uważa, że naszym skarpetkom (których nie możną zwijać w kulkę) należy się szacunek i podziękowanie za to, że nam służą. To samo tyczy się wszystkich innych ubrań, butów i przedmiotów użytku codziennego.Tak więc, wracam do domu po pracy, witam się z łyżką do butów, dziękuję jej, że pomogła mi ubrać moje botki, którym jutro, w ramach podziękowania, kupię kwiaty. (?) Sory- nie ma chyba na tyle dobrych narkotyków, żebym zaczęła rozwodzić się nad wszystkim czego używam i z honorami, kwiatami i orkiestrą (na)dętą dziękowała każdego dnia, że mogłam ubrać, wyprasować i jeszcze nawet pochodzić w spodniach, majtach i swetrze.

Dla kogo ta książka?

Magia sprzątania jest świetną książką dla ludzi, którzy próbują uporządkować swoje życie, zaczynając od przestrzeni wokół siebie. Wydaje mi się, że nie można jej brać zbyt dosłownie, a prawdy w niej zawarte są bardziej uniwersalne niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Co prawda nie zamierzam wyrzucać swoich książek, ale kto wie? Może skuszę się, z ciekawości i zakupię drugą część?


Ze skrajności w skrajność, od Chu...wej Pani Domu  do Kobiety, która rozmawia ze skarpetkami. Czytaliście którąś z tych propozycji? A może już ktoś ma część drugą?
Pozdrawiam, Ewe

niedziela, 20 listopada 2016

Ch...owa Pani Domu

Jak to jest z tym czytaniem?

Ponoć trzydzieści i trochę procent Polaków  zdeklarowało, że w zeszłym roku przeczytało przynajmniej jedną książkę. Mogę się pochwalić,że należę do tej mniejszości, ba! przeczytałam nawet więcej niż dwie,czy trzy! Co prawda nie jestem molem książkowym. Nie czytam dziesięciu tomiszczy miesięcznie, a wszystkie nie muszą mieć co najmniej 800 stron (inaczej to nowelka), ale chętnie sięgam po jakiś tomik poezji, albo...


Literatura niezbyt piękna.

I nie mam tu na myśli wspaniałych historii Batille'a., czy innych obrzydliwości, które można przeczytać pod wieloma nazwiskami. Myślę o tych książkach które się nagle stają modne i nikt nie wie dlaczego. Z ciekawości, co przyciąga tak wielu czytelników, sięgnęłam m.in. po 50 twarzy Greya (tak, całą trylogię machnęłam, a co!), Magię sprzątania, czy Ch...ową Panią Domu.  


Chujowa Pani Domu

Ja wiem, że w świecie, który przesadnie dąży do perfekcji potrzebny był głos rozsądku. Przynajmniej ja miałam dość testów białych rękawiczek, kobiet będących matkami roku, gdzie Super Niania się chowa, sprzątaczkami, że Pani Rozenek  byłaby zawstydzona, kochankami od których może się uczyć sama Sasha Grey, a przy tym wszystkim pieką bezglutenowe ciasta, chodzą na siłownie 10 razy w tygodniu, przynajmniej 6h dziennie spędzają z pociechami bawiąc się i NIGDY nie włączają telewizji, za to przeczytają książkę, przepłyną 47 basenów, a wieczorem wyglądając jak milion dolarów. Ale, o ile nie zgadzam się z coachami, którzy krzycząc pytają 'kto mi zabrał marzenia' o tyle nie zgadzam się z obrazem, który w swoim 'anty-poradniku' pokazała Pani Kostyszyn.

Majtki na okres, majtki do łóżka

Autorka opisuje w swojej książce (dosyć często w zabawny sposób) sytuacje, które dotykają wszystkich kobiet świata. Polemizuje z wyidealizowanym światem telewizji zastanawiając się m. in. skąd te wszystkie aktorki mają tyle kompletów bielizny. Przyznaje się do wielu rzeczy, o których nigdy nikt nie mówi na głos. I tak jak wiele z nas ma dość wymogów jakie stawia się przed kobietą. Ma dość tego, że ma być w życiu zarówno mężczyzną (same chciałyście równouprawnienia!), jak i kobietą (bo nie mogę się czuć przez Ciebie mężczyzną!).  Mamy być pewne siebie, zadbane, w domu musi być posprzątane, ugotowane, mamy chodzić do pracy, do kościoła, na hiszpański i Wyższą Szkołę Wyboru Najlepszych Szczoteczek do Pucowania Fugi.

Kiepska z wyboru

Ale to, że ktoś sobie nie radzi ze swoją rolą w społeczeństwie nie jest powodem do napisania książki, która stara się być usprawiedliwieniem nijakiego życia autorki. Nie chciałabym, żeby kobiety się utożsamiały z tą bohaterką.  I nie chodzi o to, że ja sama jestem tak świetna, że krytykuję Panią Kostyszyn za to, że nie jest idealna. Żadna kobieta nie jest. Żaden mężczyzna  też nie. Ale pisanie książki o swoim niezbyt udanym życiu i udowadnianie wszystkim, że tak powinno być nie jest fair względem ludzi, którzy jednak się starają. 

Recenzje zawsze pochlebne

Mimo że książkę uważam za kiepską, mimo że autorkę posądzam o grafomanię, a bycie "Chujową Panią Domu " nie jest dla mnie komplementem, to muszę przyznać, że książka ta doczekała się wielu bardzo pozytywnych recenzji. I za to chciałam podziękować Autorce.
Pani Magdaleno, dziękuję bo czytając recenzje Pani książki znalazłam kilka ciekawych blogów, które teraz śledzę zawzięcie
Dziękuję też za to, że może przeczytają Pani tekst ludzie, którzy w zeszłym roku nie wzięli ani jednej książki do rąk a tytuł może zachęci do zobaczenia dlaczego uważa się Pani za tak kiepską osobę.

Z drugiej strony, czy nie jest tak, że czasem my wszystkie, wchodząc do domu myślimy "kurz leży na szafkach, to i ja poleżę"?

Pozdrawiam, Ewe

wtorek, 1 listopada 2016

30h podróży

AUTOKAREM?!

I to TRZYDZIEŚCI godzin?! Zwariowaliśmy chyba. Przeca ja mam chorobę lokomocyjną! Jeżeli jedziemy autokarem to ja poproszę milion woreczków. Tzn. milion na pierwsze dziesięć godzin. Później to już sama nie wiem.

Czyli jak jechać 30h i nie zwariować.

Brzmi strasznie, ja się nastawiłam na najgorsze. Będzie mnie bolał tyłek, będzie mim niedobrze, nie da się przecież usiedzieć tyle czasu. A co jeżeli się wydłuży? I jeszcze dzieci! Na pewno będzie ich milion, a dzieci płaczą i wymiotują, a jak one zaczną to i ja nie wytrzymam. i będę płakać i robić inne rzeczy z nimi też. No i jeszcze najważniejsze! Co jeżeli będę musiała SIKU, a będzie dopiero po postoju?!

Jak się przygotować?

Przede wszystkim nie taki diabeł straszny jak go malują. Ja ze swojego doświadczenia, niezbyt dużego, bo raptem 60h spędziłam w autokarze, mogę Wam polecić poduszki pod kark.(; Są mega wygodne, głowa Ci nie opada, kark nie sztywnieje i nie boli. Sami musimy się zaopatrzyć  w nowe (jedna nam pękła w drodze do Grecji, więc Dzióbek nie miał tak wygodnej podróży), ale nie wyobrażam sobie już podróży bez nic.
Po drugie kwestia jedzenia. W drodze na miejsce jest to o tyle łatwiejsze, że wszystko możemy przygotować w domu, spakować, generalnie luzik. Z powrotem już nie jest tak kolorowo. Nam po prostu nie chciało się wszystkiego przygotowywać, zdecydowanie woleliśmy ostatni spacer po mieście. Oczywiście minimum żarcia spakowaliśmy, ale było zdecydowanie za mało. Dlatego, za obiad jakiś, czy kanapkę w Maku płaciliśmy kartą, banki dają teraz całkiem dobre warunki przewalutowania, więc warto się z nimi zapoznać.
Postój w Macedonii

Nastawienie

Dużo robi też podejście do tematu. Ja założyłam, z góry, że ta podróż będzie okropna. Będzie niewygodnie, głośno, mało miejsca i postoje to w ogóle odbędą się raz na 10h. Oczywiście się myliłam. Postoje były średnio co 3-4h. Trwały od 10 -40 minut, w zależności od zapotrzebowania. (; Warto wiedzieć, że kawę/ herbatę można kupować u kierowców autobusu, a nie wydawać już na start ciężko zarobione ojro(; Dlaczego o tym mówię? W wielu krajach zapłacisz w euro, ale resztę dostaniesz już w lokalnej walucie, więc jeżeli zagraniczne płatności kartą nadal Cię przerażają to za część rzeczy możesz płacić starą dobrą złotówką (;

Maraton filmowy

No i najważniejsze, wyobraź sobie, że wybierasz najgorsze polskie filmy. Jakaś Kac Wawa, Last Minute i Gulczas, a jak myślisz. Siadasz w jakimś dosyć gównianym kinie, którego właściciel nadal wierzy, że będzie miało jeszcze swoje 5 minut. Niewygodnie jak cholera, dupa boli, czujesz gotowane jajka i czipsiory. Siadasz tam z czterdziestoma innymi osobami i każdy chętnie wyraża swój zachwyt nad polską kinematografią. Zaczyna się seans. Reklama Gali i Berlinek, coś na wzdęcia i na kaszel, ekran się robi biały, 3, 2, 1

Oglądamy Last minute

I oglądasz przez  piętnaście z trzydziestu godzin beznadziejne filmy, a najgorsze jest to, że pod polską granicą zaczynasz uważać, że TEN FILM to już SERIO  był całkiem DOBRY(;


Pozdrawiam, Ewe

poniedziałek, 24 października 2016

Plaże Pargi

O samych plażach będzie krótko. Raczej nie jesteśmy zwolennikami plażingu i smażingu. Przez boskie dziesięć dni wakacji na plaży może, ale to najbardziej optymistyczna wersja, spędziliśmy około ośmiu godzin. Niezły wyczyn, nie Janusze?(:  Tak czy owak plaże są nieodłącznym elementem  wakacji. I nie ma w tym nic złego. Nam służyły jako teren do treningów, sąsiadom jako element całodniowego zapełniacza między posiłkami, a innym jako miejsce przerwy między jednym, a drugim nurkowaniem. 
Jak już wcześniej wspominałam w Pardze wybór plaż jest spory (jak na miasteczko z niespełna dwoma tysiącami mieszkańców). Spróbuję je teraz jakoś lepiej dookreślić

Valtos 

Jest to trzykilometrowa plaża żwirowo piaskowa. Jak na każdej plaży, w tym miasteczku, można tu wypożyczyć leżaki i parasole. Nowością była tu możliwość wypożyczenia sprzętu wodnego, czy możliwość skorzystania z przeróżnych atrakcji takich jak pływanie pontonem za motorówką, czy zepsuty surfing z wiosłem, to była jedyna plaża (chyba), która oferowała coś ponad miejsce do leżenia.(; Dodatkowo jest świetnie zorganizowana. Znajdziemy na niej prysznice, przebieralnie i sporo miejsc parkingowych. A przy plaży są kawiarnie, tawerny i minimarkety. Jest tam także naturalna mielizna, która zachęca wszystkich fanów nurkowania. Wydaje mi się, że jest to najbardziej wszechstronna plaża, która zadowoli prawie każdego. My tam chodziliśmy biegać, całkiem przyjemne miejsce. Aha! Jak byliśmy tam z rana to na plaży były prowadzone zajęcia jogi. Niestety nie wiem, czy organizowane są dla wszystkich, czy dla konkretnego hotelu. Z 'centrum' Pargi można tam dojść schodami weneckimi, albo złapać wodną taksówkę. Z tego co się orientuję to na Valtos podwożą za 2 euro (;

Lichnos

Plaża, do której dotrzemy w trojaki sposób. Przez gaje oliwne i kapliczkę (tę na szczycie góry), drogą asfaltową, taksówką wodną, bądź zwykłą (koszt jednej i drugiej ok 8 euro). My wybraliśmy najdłuższą, acz najprzyjemniejsza drogę w stronę plaży- właśnie przez kapliczkę. Plaża jest piaszczysto żwirowa, możliwy jest wynajem leżaków, a wokół są hotele i białe szeregowe domki. Wyraźnie podzieliła się na dwie strony, a umownym punktem był postój wodnych taksówek. po jednej stronie plaży rodziny z dziećmi, po drugiej można opalać się topless. W drogę powrotną wybraliśmy się krótszą drogą- asfaltową, chociaż planowaliśmy wracać łódką. Taksówka miała wypływać o 14, jednak Pan Kapitan spojrzał na nas z wyrzutem, że chcemy wracać do miasta, skomentował brak opalenizny i zasugerował, żebyśmy zostali jednak do 16 (on wcześniej nie wypływa) i nabrali trochę koloru. Ponoć w sezonie pływają regularnie, ale ja bym Grekom nie ufała w kwestii pracy(; 



Krioneri 

Plaża najbardziej oblegana przez turystów bo w samym centrum, obok portu. Standardowo możliwość wynajęcia leżaków. Jaki jest jest największy plus? Pomijając oczywiście to, że jest prysznic, przebieralnia. No, ale sama plaża jest kamienista, a nad głową przejeżdżają nam samochody (uroki plaży w centrum miasta). Co z tymi plusami? Zdecydowanie zaletą plaży jest wysepka z kapliczką, do której można dopłynąć, bądź (co wyżsi) przespacerować się morzem.(;





Piso Krioneri 

To maleńka, kamienista plaża, znajdująca się mniej więcej 200 metrów od Krioneri. Jej ogromnym plusem jest na pewno to, że jest najrzadziej odwiedzana. Leżaki, które się tam wynajmuję należą do hotelu, a obsługa bardzo szybko reaguje na potencjalnego klienta hotelowego baru (; Przy samym zejściu na plaże jest Carrefur express- czynny i nawet na towar!






To tyle jeżeli chodzi o plażing i smażing. My sami korzystaliśmy  w tym celu tylko z Krioneri, na piso Krioneri byliśmy raz, na chwilkę. Z tego co się orientuję to najlepszą opinie wśród plażowiczów miało Valtos, więc jeżeli tylko tam byliście to dajcie znać co sądzicie o plażach. Jeżeli zaś się wybieracie, to spróbujcie sprawdzić wszystkie cztery.
Pozdrawiam, Ewe!

wtorek, 18 października 2016

Janusze na wakacjach!




Znacie ten stereotyp Janusza na wakacjach? No wiecie- skarpetki i sandały, reklamówka z biedronki (znak rozpoznawczy Polaka za granicą!), targowanie się (2 ojro to zdecydowanie za dużo za kawę!), parawany na plaży, przewiezione jedzenie (nie dam zarobić jakimś tam Turkom, czy Grekom) i oczywiście wakacje LAST MINYT! Znacie? Każdy zna stereotypowego Janusza. A znacie to określenie ' Polaczki-cebulaczki' ? Tak, tak. Janusz jest typowym przedstawicielem Polaczka- cebulaczka. Skąd to  wprowadzenie? Bo JANUSZE (Dzióbek i jego Grażyna;) wrócili z wakacji!
Urlop w październiku, mówi Wam to coś? Nam tak. Od marca wiedzieliśmy, że nie ma szans na inny termin, nawet nam to specjalnie nie przeszkadzało. Tylko gdzie się wybrać? Polska odpadała- jeżeli chcieliśmy zakosztować trochę słońca. Różnie bywa z pogodą- chociaż moja mama ciągle wspomina jak to 24 lata wstecz wychodziła ze mną ze szpitala i było prawie 30 stopni- nie mogłam liczyć na to, że akurat z okazji mojego prawie ćwierćwiecza znów tak będzie;) Wakacje zorganizowane? O matko! Czy  to starość? Jedziemy na prawdziwe wczasy? nie na wakacje tylko na wczasy?! I to ZAGRAMANICZNE?! 
Padło na Pargę. Malutkie miasteczko w Grecji, nad morzem Jońskim. Samo miasto jest przepiękne. Mimo że jest na kontynencie to urok ma typowo wyspiarski. Miliony maleńkich uliczek, przeuroczy ludzie, domki jak z pocztówek. Trafiliśmy na zamknięcie sezonu, więc turystów nie było zbyt wielu- dla mnie bomba, ale jeżeli lubisz imprezowe miasta, kluby, tłumy, gwar- polecam jechać od czerwca do września- miejscowi mówili, że wtedy jest to typowy nadmorski kurort  z rozdmuchanym kiczem i pijanymi turystami :) Ważne jest też, że od października sporo miejsc po prostu się zamykało. Nie było klubów z imprezami do rana, kelnerzy nagabywali niczym jehowi, żeby wstąpić akurat do nich na obiad, a sklepy spożywcze albo nie miały towaru (4 paczki czipsów i 2 zgrzewki wody na cały sklep), albo po prostu były już zamknięte.






Do Grecji jechaliśmy autokarem, 30h z życia w każdą stronę (ale o tym napiszę innym razem, da się to przeżyć). Na miejscu nie mieliśmy wyżywienia, internetu (jak się okazało wifi wyłączają 30 września bo jest PO SEZONIE!), za to mieliśmy telewizję trwam i pełną lodówkę polskiego jedzenia. Janusze przygotowały się na wyjazd.(; A tak poważnie to w ramach oszczędności (które okazały się zupełnie zbędne) wzięliśmy trochę gotowego żarcia, przecież nie będę gotować na wakacjach. Koniec końców i tak jedliśmy gyrosy, suvlaki i ryby w miejscowych knajpkach, a sos do spaghetti stoi w zabrzańskiej lodówce i czeka na lepsze jutro. 
Po atrakcjach tego miasta spróbuję Was oprowadzić innym razem, dzisiaj chciałabym zarysować tylko to miejsce, żebyście następnym razem, wchodząc na bloga, wiedzieli co i jak. Albo wybierając miejsce na przyszłoroczny wywczas, nie mając zamiaru wchodzić na tę stronę nigdy więcej, mieli świadomość, że warto wybrać właśnie Parge .

W mieście są cztery plaże: Valtos, Krioneri, Lichnos i Piso Krioneri, Jeżeli zaś chodzi o zabytki to jest ich stosunkowo niewiele. Najłatwiej dostać się do zamku weneckiego, następnie kapliczka na szczycie góry (której nazwy niestety nie pamiętam),kapliczka na wyspie i zamek Alego Paszy. Do każdego z tych miejsc można wybrać się spacerkiem, a dla tych, którym się nie chce, jest alternatywa w postaci taksówek wodnych (dotyczy plaż) czy wycieczek w takich śmiesznych małych pociągach, które robią objazdówki po mieście. Cenowo nie wychodzi to też najgorzej - od 2 do 10 euro (o ile dobrze pamiętam, sami nie korzystaliśmy z transportu). Same atrakcje turystyczne może nie są specjalnie imponujące, ale widoki na jakie można się załapać po drodze- mówię Wam: kosmos! Sama Parga jest też dobrym miejscem startowym. Stąd można dojechać praktycznie wszędzie, a biura prześcigają się w ofertach. Paxos, Antypaxos, Korfu, Meteory- można przebierać w różnych wycieczkach. Warunek jest jeden;- SEZON. Niewątpliwym plusem wycieczek posezonowych jest cena, niższa niż lipcu, czy sierpniu, aczkolwiek wybór jest dosyć ograniczony. My wybraliśmy się na objazdówkę (opływówkę w sumie - bo to statkiem) na Paxos i Antypaxos, ale o tym następnym razem.(;



Punkt widokowy przy kapliczce w drodze na Lichnos



Na samej górze widać nasz cel. Zamek Alego Paszy
No i jest jeszcze jedno miejsce, którego nam się nie udało odwiedzić. Niestety PO SEZONIE. Muzeum Oliwy. Jeżeli tam byliście dajcie znać jak to wygląda. Sami na sto procent chcielibyśmy jeszcze kiedyś podskoczyć do Pargi, ale kto wie, czy się uda. Samą Grecją nawiedzę Was jeszcze przynajmniej dwa razy, więc wszelkie pytania mile widziane, miłego dnia!
Pozdrawiam, Ewe.

poniedziałek, 26 września 2016

Chatka Skalanka

Roku pańskiego dwa tysiące szesnastego, miesiąca (chyba gdzieś) czwartego, może piątego miało miejsce coś wspaniałego. 
Jako gorol z krwi i kości (a dokładniej mówiąc krzok- bo urodziłam się już na śląsku- ale Hanysy tego nie przyjmują jako argument!) obchodzę gorolskie święto. Czyli nie geburstag, a imieniny. Dzióbek, tak się składa, też nie jest Ślązakiem porządnym i prawdziwym (krojcok jeden!), ale urodziny muszą być.! Dlaczego o tym piszę? Bo w tym roku postanowiliśmy zrobić z okazji gorolsko-krojcokowatego imieninostagu (połączenie geburstagu z [jedynym i prawdziwym świętem] imieninami- przyp. autor) coś nowego. Zamiast tradycyjnej imprezy postanowiliśmy zabrać przyjaciół na weekend. I tak spędziliśmy trzy fantastyczne dni na Skalance



Dlaczego to miejsce?
Nie ukrywam, że wybór był dosyć prosty. O samej Chatce dowiedzieliśmy się od znajomej, która działa w stowarzyszeniu na rzecz tego miejsca. Całość działa na zasadzie wolontariatu, a członkowie stowarzyszenia zajmują się domkiem weekendami. Odpowiadając na  pytanie 'dlaczego'- jest stosunkowo niedrogo, blisko, z dobrym dojazdem i u znajomych- a jak wiadomo zawsze lepiej dać zarobić komuś znajomemu (; Poza tym przyjmują ze zwierzętami, z dziećmi, są przyjemne trasy do zarówno do spacerowania, jak i do wędrówki. Dodatkowo wydaje mi się, że samo takie stowarzyszenie zapaleńców górskich jest inicjatywą, którą warto wspierać.
Co było dla nas ważne, o czym dobrze wiedzieć.
Nie spodziewajcie się luksusów jeżeli się tam wybierzecie. Skalanka to zwykła górska chata, a nie luksusowy kurort. Zarezerwowaliśmy jeden pokój. Były w nim cztery dwuosobowe, dwupiętrowe łóżka- o intymności można pomarzyć. Na dole są dwa takie pomieszczenia, góra jest zarezerwowana dla ludzi tam pracujących. Na parterze mieści się jeszcze jadalnia z kominkiem, i kuchnia. Na dole są łazienki. Jeżeli chodzi o zasady panujące tam warto wiedzieć, że jedzenie można przyrządzać tylko w kuchni, spożywać tylko w jadalni. Dobrze jest się zorganizować w tej kwestii wcześniej, żeby piętnaście osób nie kręciło się po malutkim pomieszczeniu, żeby zrobić kanapkę, czy jajecznicę. Kuchnia jest świetnie wyposażona, więc nie trzeba przywozić, kubeczków, menażek, patelni, czy czegokolwiek innego. Jeżeli chodzi o ogniska (co to za wypad w góry bez wieczornego picia przy ognisku i dobrze zbilansowanej diety składającej się z kiełbasy i białego pieczywa?!) to ja, dzwoniąc i rezerwując zaznaczyłam, że mają być w dwa wieczory (nie wiem, czy trzeba zaznaczać, ale chyba nie zaszkodzi- nikt nie był zaskoczony, wszystko było przygotowane). Istotne jest, że drewno na opał jest za dodatkową opłatą- tego dowiedzieliśmy się dopiero na miejscu. Jeżeli chodzi zaś o zwierzęta (bo jest to ważne- moja siostra podróżuje wszędzie z Gwiazdą) to nie było najmniejszego problemu- z tym, że też wcześniej telefonicznie zaznaczałam, że będzie on z nami, że jest sporszy, ale przyjazny- dużo chodzi po górach i nie ma najmniejszego problemu z dogadaniem się z innymi zwierzętami.

Dojazd jak już zaznaczałam wcześniej był dla nas też dosyć kluczową kwestią. Część gości dojeżdżała samochodem, część pociągiem. Pociąg z Katowic dojeżdża bezpośrednio do Zwardonia, a ze stacji do samej chatki idzie się spacerkiem około trzydziestu minut. Dla zmotoryzowanych dobra wiadomość- można podjechać prawie pod sam domek. Teoretycznie da się wjechać bez problemu pod sam taras Skalanki, jednak polityka miejsca wyklucza psucie krajobrazu robieniem parkingu.(; Osobiście uważam, że to całkiem dobre podejście do sprawy bo widoki z tarasu są cudowne, a z miejsca gdzie się samochody zostawia jest dosłownie pięć minut podejścia.



To tyle chyba z informacji organizacyjnych. Skalnka powróci w najbliższym czasie w poście o samym wyjeździe.(; Z  mojej strony mogę tylko Was serdecznie zaprosić to odwiedzania tego miejsca, w istnienie którego sporo ludzi wkłada dużo pracy. Istotne est, że Chatka czynna jest tylko weekendami, dobrze jest przedzwonić, żeby zorientować się w jakich godzinach będzie ktoś na miejscu, czy nie ma wtedy jakiegoś koncertu, czy imprezy zamkniętej.(;
 Pozdrawiam, Ewe!

czwartek, 15 września 2016

A co jeżeli nie wyjedziemy?!

Wolny weekend upłynął szybko. Dużo szybciej niż chciałam. Zaskoczył mnie wtorek i pierwszy dzień w pracy po czterech dniach wolnego. Nie wyobrażacie sobie tego jak strasznie nie chciałam jechać do Warszawy. Nawet nie ruszyliśmy tyłków w góry, czy chociażby do Wrocka! A już trzeba wracać do rzeczywistości?! Nosz kuwa. 
Plan na weekend był prosty- Skalanka. Zwardoń, świetna chatka w górach, ogniska, gitara, zimne piwko i pierogi na obiad. Kilkoro znajomych i święty spokój. Zapomniałam tylko o tym, że... W piątek mamy iść na urodziny, w niedziele obiecałam mamie wziąć moich braci, a w poniedziałek mam jechać na uczelnie. Co zrobić z czterodniowym wolnym, kiedy trzy dni są z niego wyjęte?!
Jak spędzamy wolne "w mieście" małym nakładem finansowym (bo jak już kiedyś wspominałam nie będziemy się chwalić jak przepieprzamy nasze miliony wynajmując prywatny samolot, żeby podlecieć do Biedronki na zakupy!)
W piątek ja byłam po nocce, Dzióbson w pracy, w której musiał być sporo dłużej niż planował. Został nam wieczór. A przecież jeszcze urodziny przed nami. Wyciągnęłam sukienki od projektantów, Laboutiny (obowiązkowo te klasyczne!), torebkę od chanell, przygotowałam bezglutenową odtłuszczoną kolację, latte bez laktozy i zamówiłam limuzynę ( z dopiskiem, że w samochodzie ma być Cristal Brut 1990). Wpakowałam do auta jeszcze garniaczek od Armaniego, żeby chłop mój nie odstawał wizualnie ode mnie i pojechałam. Gdy tak w jeansach i torbą pełną miliona rzeczy jechałam moim żółtym mercedesem (tak, kzkgop się nie pieprzy, mercedesa linii 840 mi podstawił!) na imprezę zastanawiałam się jak ten weekend będzie wyglądał.
Co robić gdy wyjazdowe plany legły w gruzach. 
Miało być ognisko w górach, ale jeżeli nie uda wam się ruszyć tyłka polecam...Ognisko pod miastem. Może nie było gitar, a telefon podłączony do głośników, nie  było lasów i świętego spokoju, ale spędziliśmy czas ze znajomymi, z którymi nie widzieliśmy się już kupę czasu. Miła atmosfera, żarty, tańce rekompensują wszystko. Nie chodzi ponoć o to gdzie, ale z kim.(;
Położyliśmy się dosyć późno- jak to na imprezach bywa, a o 6:00 już dzwoniły budziki. 
"Co tu się dzieje? Czemu ktoś mnie tak nienawidzi, że budzi mnie po 3h snu?!"- po czym zorientowałam się, że to ja nienawidzę świata, a mój telefon krzyczy w środku nocy wyświetlając napis 'KAJAKI, WSTAWAJ PIJAKU'- grunt to odpowiednia forma przekazu. Obudziłam Chłopa mego w garniturze od Armaniego i jak najciszej się dało zebraliśmy się na skrzyżowanie, skąd odbierali nas znajomi.
Kajaki Mała Panew.

Sobotę spędziliśmy aktywnie. Kiedy zaproponowano nam wypad na kajaki moja pierwsza myśl brzmiała "Umrę, utonę, zginę, ok- wporzo ". Gdy dojechaliśmy na miejsce, przygotowaliśmy się do spływu i wsiedliśmy do oldschoolowego autobusu szkolnego, którym wieźli nas na początek trasy  Opatulona w  kapok, żałująca, że nie można ubrać dwóch, nie miałam już drogi ucieczki. 
Wybraliśmy szlak Kolonowskie - Staniszcze Małe - przystań Granica- ok 10 km. 

https://www.youtube.com/watch?v=6HY6Hw2fCWA

https://www.youtube.com/watch?v=7cPjZEMZSVc 
Idealna trasa dla laików. Sporo przeszkód w postaci przewrócony kłód ( nielegalna działalność bobrów mająca na celu zniszczenie rasy ludzkiej, serio), piaszczystych mielizn i zabójczych tataraków, które wciągały nas w swoje macki przy każdej okazji. Na koniec czekał nas trzydziestostopniowy upał i ognicho. Miejsce świetne na jednodniowe wypady. Jest bar (nie można płacić kartą), boisko do siatkówki a dla najmłodszych wioska indiańska. Zdecydowanie polecam wszystkim, my się w przyszłym sezonie planujemy wybrać kilka razy. Można wziąć dzieciaki, można wypożyczyć kajak jedynkę, można schować piwko do kajaku. Tras jest kilka, polecam się z nimi zapoznać tu. 
http://www.esslli2012.pl/index.php?id=46

https://www.youtube.com/watch?v=hN84MrFXbdo

Co prawda nie był to weekend w nieznanym, nie byliśmy na Skalance (o której opowiem Wam w najbliższym czasie), ale był to świetnie spędzony czas (ominęłam w opisie kilka spotkań towarzyskich, żebyśmy nie wyszli na degeneratów)ze wspaniałymi ludźmi. I tego Wam życzę, jak najwięcej czasu spędzonego z przyjaciółmi.
Pozdrawiam Ewe
 

niedziela, 4 września 2016

Pocztówka z Pragi

Co prawda wolny weekend (zawsze mam jeden  miesiącu) mam dopiero za tydzień, a planów na wyjazd jak zawsze brak, ale pomyślałam, że oprowadzę Was po mieście, które każdy powinien zobaczyć. Co to za miasto?
Wybraliśmy się tam w majowy weekend na trzy dni. Był to mój drugi wypad do tego miasta w życiu, Dzióbkowy stomilionówsiedemdziesiątyósmy, więc robił nam za przewodnika. Wraz z przyjaciółmi ( https://wyprawyiinnesprawy.wordpress.com/ ) odkrywaliśmy je tak dokładnie jak tylko się dało (czy wiesz, że piwo tam kosztuje mniej niż półlitrowa butelka wody, czy chleb?).  
Od czego zaczęliśmy? Aha, ehe, tak, zgadza się- wieża widokowa przy Moście Karola.Widoki... Nieziemskie!  To był moment kiedy pokochałam to miasto. Nie tak jak On i Ona (sprawdzali ceny mieszkań;) , ale zauroczyłam się na maksa.

Po przejściu trzy razy  razy wokół wieżyczki (i serii głupich zdjęć z nami w roli głównej) spacerek w kierunku Rynku na zimnego browarka. Co na nas tam czekało? Koncert, tłumy ludzi, słoneczko. Jak już wspominałam - nie przepadam za miejscami pełnymi ludzi, wydają mi się przytłaczające. Ale w Pradze było inaczej. Każdy był zajęty sobą, nie przeszkadzaliśmy sobie nawzajem, nie wchodziliśmy w interakcje. W ogóle muszę powiedzieć, że Czesi mają  bardzo ciekawe podejście do życia. Są spokojni, wyluzowani, nie wściubiają nosa w nie swoje sprawy a znaki drogowe traktują jak sugestie (ale czemu ja się dziwie, skoro mają zamiast poważnej waluty śmieszne pieniążki?:). 
Miało być romantycznie, a wyszło jak zawsze- Rynek w Pradze:)

Co, między innymi, zwiedzaliśmy?
Hradczany. Tłum ludzi wchodzi pod górę, aby zobaczyć to miejsce, ale po stokroć warto. Po drodze znajdziecie sporo punktów widokowych, z których roztacza się (omatkoprzenajświętsza) cudowny widok na miasto.  A co nas czeka na szczycie( o ile dojdziemy, bo dróg, dróżek, schodów, schodków, schodeńków w każdą stronę jest co najmniej milion). Otóż: ogromny zamek (największy pod względem zajmowanej powierzchni na świecie wg. księgi Guinessa), którego historia zawstydziłaby niejeden zamek (sama widziałam jak inne zamki się rumienią na wspomnienie o praskim koledze!) , belweder, ogrody. No właśnie, ku mojemu zaskoczeniu to ogrody stały się główną atrakcją, przynajmniej dla mnie. Bardzo przyjemne dla oka, pełne uroczych zakątków w których można usiąść niezauważonym. Okazały się świetnym miejscem, żeby odpocząć po męczącym dosyć podejściu.



Nie ominęliśmy oczywiście katedr, czy wszystkich urokliwych uliczek na terenie zamku, ale wydaje mi się, że  trzeba tam być, żeby zobaczyć i poczuć ten urok, niezależnie od tego jakbym się starała go oddać .;)
Piwko nad Weltawą. Jest obowiązkowym punktem praskiej wycieczki. To tam zobaczycie (wieczorem) ludzi młodszych i starczych, którzy mimo różnic  w wielu kwestiach przychodzą by relaksować, się, odpocząć, spotkać ze znajomymi. W sobotni  wieczór były tam porozstawiane namioty pełne bibelotów (jak na festynie)- nie wiem czy jest o regularne, ale na pewno dodawało klimatu. Piwkować można zarówno siedząc sobie nad rzeką (co początkowo wybraliśmy) jak i w kawiarniach na łodziach. Wybór spory, miejsc dużo, każdy znajdzie odpowiednią łajbę, czy "kawałek podłogi" na brzegu, żeby miło spędzić czas.(;
Wydaje mi się, że najlepiej poszlajać się  po tym mieście wieczorem. Nabiera magicznego charakteru. Właśnie wieczorem ( a może wczesną nocą) poszliśmy jeszcze zahaczyć o Wyszehrad. Jest to druga (obok Hradczan siedziba czeskich władców), To tam właśnie tam (przynajmniej dla mnie) najładniej wyglądała oświetlona milionami świateł nocna Praga:)
Tyle jeżeli chodzi o stolicę Czech (chociaż można by o niej napisać  o wiele więcej). Wszystkich, którzy jeszcze nie mieli okazji tam być, albo byli za dzieciaka (jak ja) serdecznie zachęcam do wyjazdu tam. Wydaje mi się, że nikt nie powie, że mu się nie podobało (; 

Pozdrawiam, Ewe

czwartek, 1 września 2016

Pierniki toruńskie!

W tym miesiącu udało nam się wyrwać na dwa dni z miasta. Tym razem do... Innego dużego miasta, większego niż to, w którym mieszkamy.(; Przyznam szczerze, że uwielbiam wyjeżdżać w miejsca gdzie nie ma zasięgu, do sklepu jest minimum 4 km, a gdy pytasz o cashbacka najbliższego (bo bankomat dopiero w mieście) słyszysz "nie wiem, ja nigdy nie miałem konta w banku". Tak- kocham Mazury.  W każdym razie na weekend pojechaliśmy do Torunia.
Kiedy miałam ok 16 lat i rodzice w drodze na wczasy odebrali mnie z Jarocina przejeżdżaliśmy przez Toruń. Była noc i widziałam ogromny oświetlony most, jakieś wieżyczki i bulwar pełen ludzi. Wtedy wiedziałam, że muszę kiedyś odwiedzić to miejsce. Było to mniej więcej 8 lat temu i nigdy więcej, nawet przejazdem, się tam nie zjawiłam. Dlatego kiedy Dzióbek zaproponował wycieczkę od razu się zgodziłam ("Mieliśmy jechać nad morze! Albo rowerami szlakiem orlich gniazd! Innym razem do Torunia!").
Gdy tam jechaliśmy nie wiedziałam NIC o tym mieście. W przeddzień wyjazdu nadrabiałam zaległości. Przede wszystkim warto wiedzieć, że miasto leży w kujawsko-pomorskim. Niby proste, ale tu rzeka jest granicą! Lewobrzeżny Toruń jest w kujawski, prawobrzeżny pomorski (kojarzycie film gdzie dziewczyna chora na raka chciała być w dwóch miejscach na raz? W Toruniu jest to możliwe!).
(Dzióbek uznał, że to świetne miejsce na drzemkę- w przeciwieństwie do mnie nie wyspał się w samochodzie)

Dojechaliśmy, sprawdziłam na różnych blogach co warto tam zrobić i olałam to zupełnie. Gdy znaleźliśmy się na Rynku już doskonale wiedzieliśmy co dalej. Punkt pierwszy- wieża widokowa w Ratuszu. Wszędzie gdzie jesteśmy staram się zahaczyć o taki punkt z którego można zobaczyć panoramę miasta. Przede wszystkim pozwala mi się to rozeznać w terenie, łatwiej mi później ogarnąć gdzie jestem, dodatkowo widoki zapierają dech w piersi.

Później już poszło z górki. Warto wiedzieć, że w Toruniu jest możliwość kupowania wejściówek do muzeów  i innych atrakcji w pakiecie. Wychodzi trochę taniej niż płacenie za wstęp w każdym miejscu osobno.  Czyli za wieże widokową płacimy 11 zł, wstęp do Ratusza kolejne tyle, kupowane razem - 20 zł. Niby tylko 2 zł różnicy ale ( o ile dobrze pamiętam) pakietów było cztery, co daje oszczędność 8 zł, a to już dwie gałki lodów u Lemkiewicza! No właśnie- tej lodziarni nie sposób ominąć będąc w Toruniu. Ma dwa oddziały- jeden na Rynku drugi w bocznej uliczce (Wielkie Gabary 14). Przeogromne porcje lodów (nie polecam brać dwóch gałek na raz, tym bardziej nie o smaku serniczka i kinder bueno- potwierdzone info. Nawet taki łasuch jak ja ledwo dał radę), do wyboru w wafelku, albo firmowych kubeczkach. Były przepyszne! Chociaż do chałwowych lodów z La Vanilla w Zabrzu trochę im brakuje;). Na Rynku znajduję się także informacja turystyczna, w której każdy może wziąć sobie mapkę z zaznaczonymi punktami turystycznymi (Dzięki Piotrek- Ty mnie tego nauczyłeś;). Ułatwia to lawirowanie między uliczkami i poszukiwanie Domu Kopernika "bo gdzieś tu POWINIEN być". dzięki mapce zobaczyłam pomnik Kopernika, który mieści się zaraz koło Ratusza. (; Na swoją obronę powiem Wam, że w dzień kiedy tam byliśmy odbywał się koncert harmonijek ustnych, a scena i ludzie zasłaniali pomnik! 


 Kolejnym punktem naszego zwiedzania był browar Jan Olbrycht. Ciężko dostać miejsce (nas kelner zaprosił do oczekiwania przy barze), ale warto zaczekać - albo wypić przy barze(; . Zamówiliśmy zestaw degustacyjny. Cztery mini kufelki (125ml), w których dostajesz specjały tutejszego browaru- pils, pszeniczne, piernikowe i specjalne. Jeżeli chodzi o piwo specjalne my się załapaliśmy na APĘ (co jakiś czas zmienia rodzaj piwa specjalnego). Ku mojemu zaskoczeniu piwo piernikowe nie było obrzydliwe, a tego się spodziewałam. Barmani posiadają ogromną wiedzę na temat piw i ciągle dopytują o opinię. Można taki zestaw degustacyjny wziąć na wynos (24zł) w czterech buteleczkach 0.33.
Nie wiem jak Wy, ale ja nie wyobrażam sobie wyjazdów bez oklepanych i charakterystycznych punktów. Czyli jeżeli w końcu będę w Londynie będę musiała zrobić sobie zdjęcie w czerwonej budce, w Paryżu "dotknąć" czubka wieży Eiffla, a w Toruniu zjeść pierniki. Sklepów z piernikami w obrębie Starego Miasta jest co najmniej kilkanaście. Wybór spory, kolejki ogromne. Może wyjdę na ignoranta, ale jak dla mnie Toruńskie Pierniki smakują dokładnie tak samo jak Biedronkowe Pierniki, czy Tescowe (; Ale nic- veni, vidi, et comedi (przybyłem, zobaczyłem, zjadłem). Jedyne czym się różnią (wg. mnie) to cudowne opakowania w jakich można je kupić.! Ogromny wybór ładnych opakowań. Kupiliśmy trzy paczki i  jak przystało na zdrowo odżywiających się pseudo sportowców od razu zjedliśmy (obiad składał się z dwóch dań! Najpierw lody, później pierniczki;)




Dobra, pojedli, popili, krzywą wieżę też zaliczyli (jeżeli uda Ci się utrzymać minutę opierając się o nią z wyciągniętymi rękoma spełni się Twoje życzenie- mnie się nie udało) i do domu powoli wracali.
Toruń jest pełen przeróżnych atrakcji (nie o wszystkich też pisałam): przepiękny bulwar, ruiny zamku, muzea- nie zawiodłam się tym miastem. Jeżeli lubicie Kraków i Wrocław- to miasto jest połączeniem - tylko jest tu mniej hipsterów (; 
O! I bardzo ważna informacja! Jeżeli lubisz przemieszczać się rowerem po mieście to Toruń jest świetnie przystosowany- sporo ścieżek rowerowych, wyrozumiali mieszkańcy, którzy wiedzą, że ŚCIEŻKA ROWEROWA to nie jest dodatkowa część chodnika dla grubych ludzi, którym chodnik jest za wąski. Mnóstwo rowerów miejskich, których wypożyczenie nie wychodzi wcale drogo (trzeba tylko pamiętać o zalogowaniu się na stronie i wpłaceniu jednorazowo 20 zł za aktywacje konta). 

Dobra, dziękuję Ci Toruniu za dobre piwo, zwykłe pierniki i brak pieszych na ścieżkach rowerowych. mam nadzieję, że do zobaczenia jeszcze kiedyś(;

Pozdrawiam, Ewe

O! Jeszcze mi się przypomniało! Wiecie, że w Toruniu był kręcony kultowy film Rejs? Na bulwarze jest mur opisany najbardziej znanymi cytatami z tej produkcji! (;
 



środa, 24 sierpnia 2016

O mnie.

Z zamiarem założenia bloga nosiłam się kilka lat, miałam kilka podejść. Może blog szafiarski? Odpada. Mimo że bardo lubię być na bieżąco we wszelkich nowinkach w tym temacie moje supermegaekstaśne stylówki składające się z czarnej koszulki i czarnych jeansów/ czarnej kiecuchy tylko zaśmiecałyby blogosferę. Może o pracy? Niestety moja praca nie jest tak fascynująca, żeby o tym pisać godzinami (chyba, że ktoś jest kolejowym maniakiem i ma ogrom wiedzy). Podróże? Niestety nie mam czasu wyjeżdżać więcej niż raz w miesiącu (o ile dobrze pójdzie!). Nie są to też wyjazdy w żadnym stopniu odkrywcze. Nie jeździmy odkrywać nowego, żaden ze mnie Kolumb. O czym więc pisać? O życiu. Taki jest plan. Jeżeli macie ochotę poznać mnie (i Dzióbka Mego Jedynego, amen) zapraszam serdecznie do udziału w wycieczkach, remontach, do wspólnego picia piwa (a uwielbiamy próbować nowych) oraz czytania książek. Co prawda nie będzie tu drogich kolacji w modnych lokalach, wycieczek do dziesięciogwiazdkowych hoteli i wielu innych rzeczy (które oczywiście robimy na co dzień, tylko nie lubimy się chwalić!), ale mam nadzieję się zadomowić i spędzać z Wami jak najwięcej czasu.
Pozdrawiam, Otter



wtorek, 10 maja 2016

Czym się to je? Czyli o pracy słów kilka.

Jak wspomniałam w opisie zawsze chciałam być nauczycielką. Najpierw historii- od początku podstawówki do trzeciej liceum. Na chwile przed składaniem papierów na studia zrezygnowałam i pomyślałam, że polski też może być. W każdym razie studia nie wyszły mi najlepiej. Nie za pierwszym razem. Studiuję co studiowałam (z dwuletnią przerwą), ale życie leci dalej i trzeba coś z nim robić. Pracowałam w wielu miejscach: ulotki, bar, tapicerki. Koniec końców znalazłam się w miejscu, w którym jestem. Zostałam konduktorką. Co się robi w takiej pracy?
"Czego Ty się tam uczysz? Nie umiesz się uśmiechać i robić kszksz kasownikiem?!" - to był pierwszy komentarz jaki usłyszałam odnośnie mojego przygotowania do pracy. Babcia najkochańsza.! W sumie ma trochę racji. 'kszksz' każdy może robić, nie? No to robię. Robię ja, jakieś 170 osób na"moich" drużynach i sporo ludzi (jak sądzę) w innych miastach.
Pomyślałam, że może spróbuję wyjaśnić 'czym się to je' ( a na jedzeniu to ja się akurat znam!(: ).
Żeby zacząć pracę trzeba przede wszystkim przejść kilka etapów rekrutacji i badania- te nie są łatwe, kilkumiesięczny kurs, który zakończony jest egzaminami. Ogrom wiedzy (dla mnie ) zupełnie nowej. Milion rzeczy odnośnie handlu - komu, kiedy, z jakimi dokumentami i na jakich trasach jakie zniżki, pisanie biletów- mnie przerażało. Jeszcze wiedza z wagonów i ruchu. Trochę tego było. Później egzaminy, pierwszy dzień pracy i....



Okurdebelecojaturobieicomamrobicdalej. Jezusmariamamokochanazabierzemniestad.

Z każdym kolejnym dniem jest coraz łatwiej, już Ci się wydaje, że zaczynasz łapać o co w tym wszystkim chodzi. I znowu mamy sytuację, gdzie z podkulonym ogonem biegniesz do kierownika po radę.

Ta praca to coś więcej niż tylko sprawdzanie biletów. To kilometry zrobione po wagonach, tysiące twarzy, których bezpieczna podróż po części jest w naszych rękach, nieprzespane noce, miliony próśb, które chcemy spełniać w miarę naszych możliwości, biliony rozmów, często bardzo ciekawych.

Myślę, że wielu ludziom wydaję się, że taka praca to"bułka z masłem ". Zapewniam, że bułki to czasem nie mam nawet kiedy zjeść, a jeść to ja akurat lubię.;)

Pozdrawiam